loader image

INTERFERENCE ART
artist – Andrzej Maląg

INTERFERENCE ART
artist – Andrzej Maląg

INTERFERENCE ART
artist – Andrzej Maląg

INTERFERENCE ART
artist – Andrzej Maląg

INTERFERENCE ART
artist – Andrzej Maląg

INTERFERENCE ART
artist – Andrzej Maląg

Rozmowa z Andrzejem Malągiem – przeprowadzona przez Tomasza Ostrowskiego

Jest Pan artystą sztuk plastycznych, ale z zawodu jest Pan elektronikiem, mającym w swoim dorobku autorstwo i współautorstwo ponad 100 publikacji i patentów w wydawnictwach krajowych i międzynarodowych.

Tak, ukończyłem Wydział Elektroniki Politechniki Gdańskiej w 1974 roku. Później zrobiłem doktorat i habilitację w Instytucie Technologii Elektronowej (ITE) w Warszawie w dziedzinie optoelektroniki półprzewodnikowej. Swoje zainteresowania w zakresie projektowania, konstrukcji i technologii laserów półprzewodnikowych realizowałem w ITE jako pracownik naukowy, a następnie jako kierownik Zakładu Optoelektroniki w Instytucie Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME).

A wcześniej przed politechniką?

Przed politechniką uczęszczałem do Technikum Mechaniczno-Energetycznego w Szczecinie ze specjalnością radio i telewizja, bardzo ciekawej szkoły. Byli tam nauczyciele, którzy zainteresowali mnie elektroniką, do której wcześniej raczej się nie rwałem. To rodzice mnie do tego kierunku nakłaniali, argumentując, że będzie to najbardziej przyszłościowa i nowoczesna dziedzina aktywności zawodowej. Ja miałem zainteresowania plastyczne, malarskie i marynistyczne, chciałem pójść do Szkoły Morskiej. No, ale przecież miałem być elektronikiem. W technikum był bardzo dobry nauczyciel z przedmiotu urządzenia radiowo-odbiorcze – Profesor Jerzy Matyszczak (zwany „Czapa”). On mnie i całą klasę zaraził nowoczesną elektroniką, co wpłynęło na późniejsze decyzje. Ale też w szkole była znakomita nauczycielka języka polskiego – Profesor Helena Michałowska (zwana „Helcią”), starsza pani, bardzo dynamiczna – kierowała nasze zainteresowania na humanistykę – literaturę, w tym starożytną. Miałem szczęście do pedagogów ’‘z powołania”. W Pracowni Plastyki Pałacu Młodzieży w Szczecinie, której byłem uczestnikiem przez całą podstawówkę i technikum, w pewnym momencie instruktorem został Pan Władysław Kołodziński. Bardzo ciekawa i tajemnicza postać. Przed wojną studiował dwa fakultety, w tym Art we Lwowie. W 1939 roku dowodził brygadą partyzancką na wschodzie Polski. Później działał w AK. Przez te dawne zaszłości cały czas był trochę wycofany. Jednak w Pracowni Plastycznej za jego czasów (w latach sześćdziesiątych) wisiały fotografie żołnierzy armii Andersa w Egipcie, np. pod piramidami. Trochę nas politycznie uświadamiał. Używał na przykład takiego pojęcia jak „związek zdradziecki”, czego wówczas jakoś nie mogłem zrozumieć. On zaraził nas kulturą starożytną, historią starożytnej Grecji, humanizmem w sztuce, a z drugiej strony np. malowaniem w plenerze.

Jakie były pierwsze Pana kontakty z plastyką i malarstwem?

Rysunkiem i malarstwem człowiek nie może zainteresować. Jest tak jakoś, że to się chyba po prostu w sobie ma. Zawsze rysowałem, tak jak wszystkie dzieci, tylko większości to z czasem przechodzi. Kiedy dowiedziałem się, że jest Pałac Młodzieży z pracownią plastyki, namówiłem rodziców i zaprowadzili mnie tam, a było to jeszcze przed szkołą podstawową.

Jakie tematy były przedmiotem Pana wczesnych zainteresowań malarskich?

Zawsze port, statki i morze. Ludzie – nie. Nigdy nie miałem i nie mam skłonności do malowania ludzi. Nie malowałem portretów, ale w wielu moich pracach ludzie się pojawiali, jednak w jakimś niezbyt dobrze zdefiniowanym kontekście.

Jako zagadki?

Tak, trochę.

Zawodowo pracował Pan jako elektronik, fizyk-technolog?

Po ukończeniu uczelni w Gdańsku szukałem pracy w optoelektronice. Moje studia dotyczyły elektroniki klasycznej: krzem i technologie krzemowe i taka klasyczna elektronika, nazwijmy ją układową. Natomiast w czasopiśmie „Problemy” znajdowałem artykuły na temat optycznego zastosowania półprzewodników, innych półprzewodników – kompozytowych, które są związkami chemicznymi – kryształami z prostą przerwą energetyczną. One są zdolne emitować promieniowanie. Możliwości optyczne bardzo mnie zainteresowały. Po skończeniu studiów szukałem możliwości odnalezienia się w tej dziedzinie. Możliwość taka była w Toruniu, gdzie prowadzone były badania, a autorzy z UMK publikowali w „Problemach”. W końcu trafiłem do Warszawy – do Instytutu Technologii Elektronowej (ITE), gdzie pierwsze w Polsce prace nad optoelektroniką półprzewodnikową były prowadzone przez zespół badawczy kierowany przez Prof. Bohdana Mroziewicza. Nie mogłem być przyjęty do pracy, bo nie miałem zameldowania w Warszawie, ale możliwe było studium doktoranckie. Potem trafiliśmy (już z Koleżanką Małżonką Anką) do nowo tworzonego Oddziału Radomskiego Instytutu Fizyki Polskiej Akademii Nauk. Tam Prof. Marian Augustyn Herman organizował pozawarszawski oddział Instytutu Fizyki w specjalności półprzewodniki, ciało stałe, optyka. Parę lat byliśmy w Radomiu, tam przygotowałem pracę doktorską. Jednocześnie interesowałem się malarstwem. Inspiracji malarskich szukałem teraz w elektronice i w fizyce ciała stałego, czy w ogóle w fizyce. W „Problemach” też można było znaleźć artykuły dotyczące astrofizyki czy fizyki kwantowej. Z fizyką kwantową zetknąłem się tak naprawdę w ITE w czasie studiów doktoranckich. Z tego okresu pochodzą też moje pierwsze prace malarskie inspirowane mechaniką kwantową i optyką. A jednocześnie cały czas pozostawałem w swoich zainteresowaniach starożytnością i marynistyką. Powstawały takie kompozyty.

Czego pan się doszukiwał tworząc obrazy inspirowane mechaniką kwantową?

Czytając przede wszystkim artykuły z prasy technicznej, bo jeszcze nie było łatwo dostępnych podręczników, wyzwalałem swoją wyobraźnię w sposób wizualny, malarski, siłą rzeczy niedoskonały. Mechanika kwantowa polega na prawdopodobieństwie, na nieoznaczoności, więc jak to namalować? Taką nieoznaczoność, albo coś, co ma jakieś prawdopodobieństwo. Na ogół opisują to funkcje falowe, zatem tworzą się jakieś abstrakcyjne projekcje.

Patrząc na Pana prace z różnych okresów widzę, że to jest bardziej wyobrażone aniżeli widziane?

W większości tak. Tylko te wcześniejsze prace z okresu pobytu nad morzem, w Szczecinie, są w dużym stopniu plenerowe. Potem, od czasu studiów, to już w zasadzie nie ma żadnych prac plenerowych. Wszystkie są wyobrażone.
Wśród moich prac znajdują się obrazy olejne, które są ilustracjami do przeczytanych książek. To jest moje kolejne zainteresowanie, tematyka fantasy. Obrazy są ilustracjami powieści Tolkiena „Władca Pierścieni”. Są to wymyślone pejzaże realistyczne. Gatunek ten można nazwać realizmem magicznym. Nigdy nie wiadomo czy jest on bardziej magiczny, czy bardziej realistyczny.

Obraz zatytułowany „Grey Harbour” przypomina nam świat antyczny z licznymi kolumnami, których nietypowe konstrukcje Pan wykreował?

Tak, są to kolumny wymyślone. Na pewno nie usiłowałem powtórzyć tego, co widzieliśmy w filmie. Miał to być świat z Tolkiena, ale przeczytanego, a nie sfilmowanego. Ten przeczytany świat bardziej mi się kojarzy z okresem klasycznym aniżeli średniowiecznym, który przedstawia film – tam się wszystko dzieje w okresie i stylu gotyku międzynarodowego, a więc jesieni średniowiecza. Moja wizja bardziej nawiązuje do starożytności. Ponieważ ma to być inny świat, więc nie usiłowałem malować kolumn historycznych. Wymyślone konstrukcje kolumn są trochę przyciężkie, półprzezroczyste (‘technologia Elfów’). Za to obraz jest niespójny kompozycyjnie – ma dwa punkty zbieżności perspektywy (spojrzenie rozdzielone wzdłuż linii kolumn).

„Grey Harbour” Andrzej Maląg

„005” Andrzej Maląg

„005” fragment,  Andrzej Maląg

Co Pan w tej chwili tworzy? W jakim kierunku podążają Pana inspiracje?

W dalszym ciągu chciałbym poruszać się w świecie fantastyki. Z malarskiego punktu widzenia, interesują mnie kompozycje tworzone za pomocą zestawu zwykłych farb, w połączeniu z metalicznym srebrem lub złotem. Złoto z reguły nie pasuje. Stosowane jest od czasów Bizancjum, jednak nigdy w kompozycjach typu pejzaż, a jeśli już, to bardzo symbolicznie. Trudno jest skomponować z nim coś spójnego przestrzennie. No i to jest pewnego rodzaju wyzwanie.

Obraz „Grey Harbour 2” przypomina mi świetną scenografię teatralną z podkreśloną perspektywą i z ładnym światłem.

Dziękuję. Też mi się tak wydaje. To ma być Tolkien. Szara Przystań i ostatnie okręty odpływające ze Śródziemnomorza do świata, który Elfowie wybrali sobie jako alternatywę.

„Grey Harbour 2” Andrzej Maląg

Czy jest jakaś ciągłość fabularna między tymi obrazami?

Nie wszystkie obrazy mają ciągłość fabularną. Nie te wcześniejsze.

Na obrazie „005”, o którym mówiliśmy wcześniej, z prawej strony w tle widzimy elementy metafizyczne, pobudzające wyobraźnię.

Jest to ilustracja czegoś w rodzaju przejścia kwantowego, z emisją wydarzenia, które obserwujemy z romańskiego brzegu w niewidzialnym paśmie podczerwieni.

Swoje prace, inspirowane mechaniką kwantową, tworzy Pan innymi technikami aniżeli malarstwo olejne?

Tę część mojej twórczości, która inspirowana jest w znacznym stopniu mechaniką kwantową, nazwałem grafiką interferencyjną. Tutaj oryginalny nośnik, który jest podstawą kompozycji pochodzi z rejestracji kamerą CCD obrazów interferencyjnych wiązki laserowej, przechodzącej przez wcześniej zaprojektowane maski i szczeliny. Przez otwory – szczeliny, przechodzi światło. Przez bariery – maski, nie przechodzi, przechodzi wokół masek. W obu wypadkach powstają obrazy interferencyjne na krawędziach masek. Te obrazy interferencyjne są bazą do przetwarzania elektronicznego i budowania abstrakcyjnych kompozycji. Obrazy nie nawiązują do świata realnego. Do tego dochodzi możliwość konstruowania barwy już przy pomocy oprogramowania komputerowego, bo same obrazy interferencyjne (oryginały) są monochromatyczne. Często są to jakieś asocjacje ze zjawiskami znanymi z fizyki. Obraz może być np. ilustracją jakiegoś tam przejścia kwantowego z górnego na dolny poziom. Trochę to infantylne tłumaczenie, ale zawsze tak będzie. Zjawiska kwantowe zachodzą z pewnym prawdopodobieństwem, są w ciągłej dynamice. Nic tam nie jest stałe. Co chwilę może być tam coś innego. Można sobie jakoś wyobrażać te stany fizyczne i przetwarzać w abstrakcyjne obrazy.

„Kompozycja 12” Andrzej Maląg